Drony podglądają sąsiadów, ale też ratują życie

Mogą służyć zabawie, nauce, uratować życie albo spowodować katastrofę lotniczą. Liczba cywilnych statków bezzałogowych i ich zastosowanie rosną w zastraszającym tempie. Drona może mieć każdy. Wystarczy kupić za kilkaset złotych amatorski zestaw w Internecie.  Użycie nie sprawia problemu, bo gra komputerowa jest trudniejsza niż latanie quadrokopterem. Sięgają więc po nie paparazzi, żeby śledzić celebrytów, dzięki nim powstają niezwykłe ujęcia filmowe z lotu ptaka, są pomocne także w tworzeniu map. W tym roku po raz pierwszy użyto ich do poszukiwań zaginionego w Chorwacji polskiego turysty.  Do czego mogą jeszcze służyć, gdzie i jak latają  – o tym rozmawiamy z Michałem Wojasem, pilotem i członkiem zespołu zajmującego się produkcją bezzałogowych statków lotniczych.

wMediach.pl: – Drony są przydatne w coraz to nowych dziedzinach. Służą już nie tylko celom wojskowym…

– To właśnie z wojska bezzałogowce przeszły do przestrzeni cywilnej. Systemy bezpilotowe były używane już podczas II wojny światowej. Tak naprawdę rakieta V2 to już był system bezpilotowy , bo miała własną nawigację żyroskopową, mechaniczną i latała zdalnie trafiając w dokładny punkt. Około 2000 roku elektronika zaczęła się szybko rozwijać, a wraz z nią systemy bezpilotowe. I stąd taki boom w cywilu. Rozwinęło się modelarstwo i przez to zaczęto  tworzyć modele, które wykorzystywano w cywilnej przestrzeni.

– Jakie nowe szanse stwarzają drony?

– Bezpilotowce są wykorzystywane głównie do fotografii artystycznej i kręcenia filmów. To jest idealna alternatywa dla śmigłowców czy samolotów, skąd do tej pory kręcone były trudne ujęcia czy wykonywane zdjęcia lotnicze. Dziś w dużej mierze zastępują je multikoptery. My wykorzystujemy  samoloty do tworzenia map terytorialnych: do kartografii i geodezji (GIS –u). To jedno z głównych zastosowań bezzałogowców.

– Jest na nie moda?

– Tak. Zwłaszcza od momentu, gdy media zaczęły nagłaśniać ten temat. Pojawiły się dotacje unijne na tworzenie bezzałogowych systemów latających. Wykorzystały to uczelnie i tam narodziły się pierwsze spin–offy. A to nakręciło produkcję bezzałogowych zabawek. Teraz można kupić w pierwszym lepszym sklepie zabawkowym multikoptery. Przede wszystkim multikoptery, bo samoloty są bardziej skomplikowanymi  systemami i wymagają więcej od operatora. Zabawki – samolociku nie kupimy byle gdzie. Quadrokoptery  i małe multirotory są dostępne dosłownie wszędzie i traktowane jako nowa moda wśród zabawek dla dzieci i dorosłych. A stwarzają spore zagrożenie. Zwłaszcza zabawki chińskie, które są stosunkowo duże i mają spore osiągi . Można tym polecieć i dalej i wyżej. Stabilizowane są na podstawie sygnału  GPS, więc wcale nie musimy mieć jakiegoś super kontaktu wzrokowego, możemy tym lecieć na ślepo. Dlatego Urząd Lotnictwa zaczął się mocno interesować systemami bezpilotowymi w Polsce i w Europie. W ogóle na świecie jest ogromny ruch i wręcz takie przerażenie służb ruchu lotniczego tym, co będzie z tymi bezzałogowcami. Jest ich coraz więcej, a nie ma nad tym wszystkim kontroli.

– Czy można się spodziewać nowego prawa w tym zakresie?

– Ono już wchodzi. Od ponad roku jest rozporządzenie ministra infrastruktury, które obowiązuje systemy bezzałogowe w Polsce. I tak na przykład istnieje wymóg posiadania świadectwa kwalifikacji pilota – operatora UAVO. Nieważne czy są to multikoptery, śmigłowce czy samoloty. Ale to jest przepis nadany z mocy niepełnego dokumentu. Rozporządzenie jest bardzo ogólne i nie określa wielu rzeczy, tak naprawdę daje średnią ochronę przed tym pirackim lataniem. W każdej chwili możemy przecież powiedzieć, że kupiliśmy to sobie prywatnie i latamy hobbystycznie. A do takiego latania nie potrzeba świadectwa pilota, bo trudno wymagać od jakiegoś dziesięciolatka uprawnień i logicznego myślenia przy wykorzystywania takich urządzeń, dostępnych wszędzie. Trzeba byłoby zakazać ich sprzedaży, zablokować import i przyłożyć rękę do każdego takiego urządzenia. A to nie ma sensu, bo to już gigantyczny rynek.

– Im dalej będzie postępować  ta dziedzina, tym więcej będzie odkrywanych możliwości użycia bezzałogowcow. Przykład: zwykły śmiertelnik może dziś kupić drona i śledzić z góry co robi sąsiad na ogrodzonej murem działce.

–  Tak ludzie robią. Prawnie jest to dozwolone. Dopóki nie udostępniamy nigdzie tych materiałów, tylko wykorzystujemy je do własnych celów, to możemy chodzić po ulicy, robić każdemu zdjęcie i potem mieć kolekcję fotografii przechodniów. Tak samo możemy sfotografować dom. Wykorzystują to bardzo często paparazzi, którzy podlatują do prywatnych posesji i robią zdjęcia. Ostatnio głośno było o sfilmowanej z powietrza willi Radosława Sikorskiego, nakręcili wszystko co ma w ogrodzie. On się strasznie o to oburzył, ale generalnie wolno było to robić. Niestety chodzi o to , że ludzie, którzy używają takich bezzałogowców, nie mają pojęcia co robią. Kupują zabawkę, zaczynają się uczyć na własną rękę. To praktycznie samo lata. Gra komputerowa jest trudniejsza niż latanie takim quadrokopterem. Właściciele tych zabawek latają w przestrzeni cywilnej czy wojskowej w ogóle nie mając o tym pojęcia. Latają też często w pobliżu lotnisk, latają wysoko i nie pamiętają o tym, że jest coś takiego jak General Aviation. Samoloty turystyczne latają bardzo nisko. Każdy kto poważnie podchodzi do tematu , i ja także, uważa, że prędzej czy później niestety dojdzie do incydentu. Wtedy dopiero media opublikują informację, że bezzałogowiec strącił na ziemię samolot albo uszkodził kogoś na ziemi. Wtedy wszyscy się obudzą, że to jest niebezpieczne. ULC  wydaje rozporządzenia, biuletyny i informacje na swojej stronie, ale który z przeciętnych Kowalskich wie, co to jest w ogóle Urząd Lotnictwa Cywilnego? Ci co latają wchodzą na stronę ULC–u, a którzy nie latają nie wiedzą, że w ogóle taki urząd istnieje.

– Na jakim etapie jest akcja poszukiwania  zaginionego w Chorwacji  Polaka Krzysztofa Woźniaka?

– Wykonanych zostało ponad 11 tysięcy zdjęć, z których każde musi być dokładnie  obejrzane i sprawdzone. Bardzo dużo chętnych zgłaszała się na profilu na Facebooku. Samo zrobienie zdjęć dronem trwało cztery  dni.

– Ta akcja jest debiutem w kraju? Ktoś kiedyś w Polsce prowadził już takie poszukiwania?

– W kraju nie. Z tego co mi wiadomo, to był pierwszy taki przypadek. Policja raczej nie informuje, czy używa po cichu tych systemów. Rynek jest jednak na tyle mały, zwłaszcza w Polsce, że mniej więcej się orientujemy, co się dzieje, a nie mieliśmy takiej informacji. GOPR współpracował z jedną firmą z Warszawy, lecz nie doszło do niczego konkretnego. Skończyło się na kilku lotach testowych.

– Czy dzięki bezzałogowcom osoba niepełnosprawna lub przykuta do łóżka będzie mogła kiedyś na przykład podziwiać szczyty Andów lub przelecieć się nad Oceanem Spokojnym?

Jak najbardziej. Technologicznie jest to do wykonania, ale podejrzewam, że prawnie będzie zabronione przez długi, długi czas. Jeżeli chcielibyśmy wykonać taki lot bezzałogowy w cywilnej przestrzeni  powietrznej nad Atlantykiem, z jednego kontynentu na drugi, to będziemy wykonywać  normalny lot międzynarodowy. Taki sam, jak w przewozach lotniczych, więc będą obowiązywały takie same przepisy. Jestem natomiast przekonany, że w przyszłości będzie funkcjonowało lotnictwo bezzałogowe cargo, które jedyne co będzie miało do stracenia, to przesyłkę, którą wozi, a nie życie ludzkie. Na pewno dojdzie do takich sytuacji, że bezzałogowce będą przewoziły pocztę. Już są przypadki, że w Niemczech drony rozwożą paczki na jakieś wyspy.  Nie będzie to jednak łatwe i dostępne dla każdego. Aczkolwiek nie wykluczam, że osoby niepełnosprawne  będą mogły latać. To jest akurat furtka, żeby człowiek mający niedowład lub jakiś  stopień niepełnosprawności mógł uzyskać uprawnienia lotnicze i operować systemami bezpilotowymi.

– Zatem bezzałogowe statki powietrzne mają też wiele zalet, skoro pozwalają choćby dotrzeć do celu bez narażania życia człowieka. Ale czy nie robią konkurencji pilotom?

– Często spotykamy się  z określeniem, że odbieramy sobie pracę. Ale to nie jest tak. Nie zastąpi się w tej chwili samolotów załogowych. Bezzałogowce wielkości Jumbo –Jeta albo Boeinga 737 nie będą latały, bo operacyjnie taniej będzie zaprosić załogę i wykonać normalny lot niż dopełnić formalności i kosztów związanych z zakupem takiego systemu bezzałogowego. To by się wiązało z milionem pozwoleń, milionem testów i bardzo zaawansowanej awioniki zanim powiedzielibyśmy: nie potrzebujemy pilota na pokładzie. Wszystkiego można się spodziewać, ale raczej w ciągu najbliższych kilkuset lat nie będzie to możliwe. Przede wszystkim bardzo trudno będzie przekonać  ludzi do tego, żeby wsiedli do samolotu, w którym nie ma pilota. Sądzę więc, że nie dojdzie do takiej sytuacji, w której wykopiemy pilota z fotela.

Rozmawiała Krystyna Pasek